piątek, 1 listopada 2019

Chwila zadumy…

Pierwszy listopada to dzień wyjątkowy pod wieloma względami. Co wrażliwsi ludzie wyczuwają duchy, które odwiedzają swoich bliskich. Na cmentarzach roi się od ludzi, przy grobach palą się znicze, płyty ozdabiają stroiki z kwiatów. Niektórzy idą na cmentarz rano i później drugi raz wieczorem. Obowiązek trzeba spełnić. Zastanawiam się, ilu z tych pielgrzymów myśli o swoich zmarłych na co dzień? Ilu trzyma w garści wspomnienia i nie pozwala spocząć bliskiemu w spokoju. Mnie przez wiele lat gnębiła śmierć babci - jedyna tak bardzo bolesna, niespodziewana, traumatyczna. Dopiero gdy zaczęłam czytać o duszach, dowiedziałam się, że zmarłego należy uwolnić. Pozwolić mu odejść, aby mógł zrobić to naprawdę. Kiedy dręczymy się czyimś odejściem, trzymamy go na Ziemi. Poczułam ulgę, gdy puściłam babcię wolno. Teraz mogę myśleć o niej w inny sposób, a ból zniknął. Przecież tam, za przejściem, czeka na nas coś zupełnie innego. Nie wierzę w całkowitą śmierć, w pustkę. Nie do końca wierzę też w takie standardowe, katolickie Niebo. Uważam, że jesteśmy energią, która wraca do kosmosu. Jednak to są młode przemyślenia, dopiero raczkuję w temacie, a więc nie będę się rozpisywać.
Pierwszy listopada to mój ulubiony dzień w roku. Lubię ten miesiąc, ma taką piękną nazwę. Pojawiają się pierwsze przymrozki. Szybko robi się ciemno, wieje wiatr i pada deszcz. Czuję też, że tego dnia nie jesteśmy sami. Światy przenikają się, w powietrzu unosi się magia. Ludzie, którzy odwiedzają cmentarze, emanują pewną specyficzną energią, powołują w rozmowach do życia swoich zmarłych - chociaż na chwilę, znów pozwalają im żyć.
To piękne.

Tirza, która na długo pozostaje w głowie!

Mimo że czytać skończyłam już kilka dni temu, Tirza nie chce mi wyjść z myśli. Książka Arnona Grunberga wciska się w głowę...