niedziela, 24 maja 2020

Tirza, która na długo pozostaje w głowie!


Mimo że czytać skończyłam już kilka dni temu, Tirza nie chce mi wyjść z myśli. Książka Arnona Grunberga wciska się w głowę, jest interesująca, mimo że nie można nazwać ją wartką, bo akcji nie ma tam prawie żadnej. Impreza pomaturalna młodszej córki Jörgena Hofmeestera przedstawia nam mężczyznę „w pewnym wieku”, mężczyznę z całym obrazem jego życia, z sekretami, uczuciami, z pracą i żoną, która odeszła, ale wróciła. Możemy wedrzeć się do umysłu mężczyzny, zobaczyć, co go ukształtowało. Jörgen ma swoje zasady, patrzy na świat w specyficzny sposób, wszystko powinno mieć swoje miejsce, czas. Podczas tego wieczoru marzy tylko o tym, by być dobrym gospodarzem, robi to dla swojej słonecznej królewny, dla dziecka wysoce utalentowanego, córki, którą kocha o wiele bardziej niż Ibi, jej siostrę. Z każdą stroną poznajemy go lepiej, możemy zauważyć błędy, które popełnił w dobrej wierze (bądź nie), wchodzimy po cichu do jego domu, by przyglądać się, jak radzi sobie z małżonką, z gośćmi, z przyjęciem. Czy wzbudza sympatię? Nie do końca, ponieważ obraz człowieka, który wyłania się z retrospekcji, to obraz interesujący, ale boleśnie prawdziwy. Jörgen ma wady i choć kierował się uczuciem, nie zawsze to wystarczyło. Czasami nadgorliwość może ranić, wymagania stawiane dzieciom nie zawsze są spełnieniem ich marzeń. To doskonały portret rodzica, który chce za bardzo. Mógłby oddać wszystko, co posiada, by córka stała się szczęśliwa, jego Tirza, jego słoneczna królewna.
Podczas tych rozważań autor porusza ważne tematy. Rodzicielstwa zbyt zaangażowanego. Rodzicielstwa samotnego z uwagi na odejście żony. Małżeństwa rozbitego, a jednak trwającego bez przerwy, mimo zachowania małżonki Hofmeestera. Nierównego traktowania dzieci. I seksualności. Bo mężczyzna „w pewnym wieku” bada swoją seksualność, rozmyśla, słyszy o niej od żony, bada ją z pewną osobą na przyjęciu. Czasami jedna rzecz może sprawić, że ktoś, kogo kochamy, spojrzy na nas innymi oczami i tak się tutaj dzieje. Ale przecież jako dorośli zachowujemy klasę, prawda?
Książkę można podzielić na dwie części. Tę o przyjęciu i tę o Afryce, kiedy zdesperowany ojciec jedzie szukać córki. Słonecznej królewny. Sensu jego życia. Ta wyprawa Hofmeestera nie podobała mi się, dłużyła, wywoływała mdłości. Nadal poznajemy tego człowieka, widzimy go w innym niż naturalne środowisko, obserwujemy, jak poznaje Kaisę. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego autor zdecydował się na tak drastyczną zmianę w życiu bohatera, jednak twist, który zaserwował w pewnym momencie, wszystko wyjaśnił. To było jak uderzenie pięścią w brzuch, z zaskoczenia, aż zabrakło tchu. I nagle Afryka stała się jasna i zrozumiała. I to jest mistrzostwo.
Nieco zawiodłam się końcówką, ale to twiście, o którym wspomniałam wyżej, oczekiwałam czegoś mocniejszego. Oczywiście to ma sens, historia zamknęła się, pozostawiając czytelnikom miejsce na dywagacje: co dalej? I to jest w porządku.
Tirza pozostawia po sobie niesmak połączony z fascynacją. Poznajemy mężczyznę, człowieka „w pewnym wieku”, praktycznie znajdującego się już w epilogu życia, którego sensem stała się jedna osoba. Słoneczna królewna, młodsza córka, wysoce utalentowana dziewczyna. Jednak to, co się stało, historia, którą zarysowuje nam autor, pokazuje, że miłość może stać się niszczycielską siłą, że każdy człowiek, a rodzic przede wszystkim, powinien mieć także coś swojego, jakąś cząstkę życia należącą tylko do niego. Bo łatwo zaplątać się w relację chorą, toksyczną. To świetna pozycja do dyskusji i uważam, że taka literatura powinna nas otaczać. Zmuszająca do zastanowienia, do refleksji, ukazująca życie jednostki, jej emocje i sprawy codzienne, zdarzenia, które ją ukształtowały. Kawałek dobrej prozy, serdecznie polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tirza, która na długo pozostaje w głowie!

Mimo że czytać skończyłam już kilka dni temu, Tirza nie chce mi wyjść z myśli. Książka Arnona Grunberga wciska się w głowę...