niedziela, 24 maja 2020

Tirza, która na długo pozostaje w głowie!


Mimo że czytać skończyłam już kilka dni temu, Tirza nie chce mi wyjść z myśli. Książka Arnona Grunberga wciska się w głowę, jest interesująca, mimo że nie można nazwać ją wartką, bo akcji nie ma tam prawie żadnej. Impreza pomaturalna młodszej córki Jörgena Hofmeestera przedstawia nam mężczyznę „w pewnym wieku”, mężczyznę z całym obrazem jego życia, z sekretami, uczuciami, z pracą i żoną, która odeszła, ale wróciła. Możemy wedrzeć się do umysłu mężczyzny, zobaczyć, co go ukształtowało. Jörgen ma swoje zasady, patrzy na świat w specyficzny sposób, wszystko powinno mieć swoje miejsce, czas. Podczas tego wieczoru marzy tylko o tym, by być dobrym gospodarzem, robi to dla swojej słonecznej królewny, dla dziecka wysoce utalentowanego, córki, którą kocha o wiele bardziej niż Ibi, jej siostrę. Z każdą stroną poznajemy go lepiej, możemy zauważyć błędy, które popełnił w dobrej wierze (bądź nie), wchodzimy po cichu do jego domu, by przyglądać się, jak radzi sobie z małżonką, z gośćmi, z przyjęciem. Czy wzbudza sympatię? Nie do końca, ponieważ obraz człowieka, który wyłania się z retrospekcji, to obraz interesujący, ale boleśnie prawdziwy. Jörgen ma wady i choć kierował się uczuciem, nie zawsze to wystarczyło. Czasami nadgorliwość może ranić, wymagania stawiane dzieciom nie zawsze są spełnieniem ich marzeń. To doskonały portret rodzica, który chce za bardzo. Mógłby oddać wszystko, co posiada, by córka stała się szczęśliwa, jego Tirza, jego słoneczna królewna.
Podczas tych rozważań autor porusza ważne tematy. Rodzicielstwa zbyt zaangażowanego. Rodzicielstwa samotnego z uwagi na odejście żony. Małżeństwa rozbitego, a jednak trwającego bez przerwy, mimo zachowania małżonki Hofmeestera. Nierównego traktowania dzieci. I seksualności. Bo mężczyzna „w pewnym wieku” bada swoją seksualność, rozmyśla, słyszy o niej od żony, bada ją z pewną osobą na przyjęciu. Czasami jedna rzecz może sprawić, że ktoś, kogo kochamy, spojrzy na nas innymi oczami i tak się tutaj dzieje. Ale przecież jako dorośli zachowujemy klasę, prawda?
Książkę można podzielić na dwie części. Tę o przyjęciu i tę o Afryce, kiedy zdesperowany ojciec jedzie szukać córki. Słonecznej królewny. Sensu jego życia. Ta wyprawa Hofmeestera nie podobała mi się, dłużyła, wywoływała mdłości. Nadal poznajemy tego człowieka, widzimy go w innym niż naturalne środowisko, obserwujemy, jak poznaje Kaisę. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego autor zdecydował się na tak drastyczną zmianę w życiu bohatera, jednak twist, który zaserwował w pewnym momencie, wszystko wyjaśnił. To było jak uderzenie pięścią w brzuch, z zaskoczenia, aż zabrakło tchu. I nagle Afryka stała się jasna i zrozumiała. I to jest mistrzostwo.
Nieco zawiodłam się końcówką, ale to twiście, o którym wspomniałam wyżej, oczekiwałam czegoś mocniejszego. Oczywiście to ma sens, historia zamknęła się, pozostawiając czytelnikom miejsce na dywagacje: co dalej? I to jest w porządku.
Tirza pozostawia po sobie niesmak połączony z fascynacją. Poznajemy mężczyznę, człowieka „w pewnym wieku”, praktycznie znajdującego się już w epilogu życia, którego sensem stała się jedna osoba. Słoneczna królewna, młodsza córka, wysoce utalentowana dziewczyna. Jednak to, co się stało, historia, którą zarysowuje nam autor, pokazuje, że miłość może stać się niszczycielską siłą, że każdy człowiek, a rodzic przede wszystkim, powinien mieć także coś swojego, jakąś cząstkę życia należącą tylko do niego. Bo łatwo zaplątać się w relację chorą, toksyczną. To świetna pozycja do dyskusji i uważam, że taka literatura powinna nas otaczać. Zmuszająca do zastanowienia, do refleksji, ukazująca życie jednostki, jej emocje i sprawy codzienne, zdarzenia, które ją ukształtowały. Kawałek dobrej prozy, serdecznie polecam!

czwartek, 9 kwietnia 2020

Najbardziej przerażająca książka, jaką czytałam!


Ciężko zakwalifikować "Szczelinę" jako jeden gatunek. Jest w niej coś z thrillera, coś z reportażu i wywiadu. Dość specyficzna książka pod względem narracji, ponieważ Jozef Karika wysłuchał opowieści Igora, nieco ją wygładził i dodał swoje komentarze. Nie zmienia to jednak faktu, że to najbardziej przerażająca książka, jaką czytałam. Skończyłam wczoraj, a dzisiejsza noc nie należała do najlepszych, dręczył mnie jakiś niesprecyzowany niepokój i ciągle myślałam o tym, co rzekomo przeżył Igor. Rzekomo, ponieważ trudno w to uwierzyć, ale z drugiej strony, gdzieś podświadomie czuję, że to prawda.
Książka skierowana jest dla osób dorosłych, o mocnych nerwach i lubiących historie z dreszczykiem.
Przyznam, że na początku męczyła mnie opowieść Igora, musiałam przyzwyczaić się do narracji mężczyzny, który wcale nie jest fajnym bohaterem. I nie musi nim być, ponieważ jest prawdziwy. Zbierając ekipę na wyprawę do Trybecza nie kierował się dobrymi pobudkami, powiedziałabym nawet, że wręcz przeciwnie. Jest w tym swoim szaleństwie prawdziwy i niezbyt sympatyczny, jednak to nie przeszkadza w odbiorze.

Pod względem stylowym książka nie jest wybitna, ale pod względem treści owszem. Ja, jako zapalona i wierna czytelniczka powieści Kinga, nigdy nie bałam się tak, jak podczas czytania "Szczeliny". Być może wynika to z tego, że Stephen nigdy nie twierdził, że jego powieści są prawdziwe. Igor jest o tym przekonany. Wierzy w to, co widział i nawet Jozef Karika wspomina, że opowieść zniszczyła Igora, że staczał się podczas ich spotkań coraz bardziej, aż stał się wrakiem. Wrócił myślami do wspomnień, które wolałby wymazać. I to właśnie jest element, który sprawia, że tę książkę czyta się z zapartym tchem. I się wierzy, chociaż bohater opowiada historie, które bliżej mają właśnie powieściom Kinga niż rzeczywistości. Jednak Jozef dostał od Igora sporo materiałów, w powieści czytelnik znajdzie odnośniki i może przeczytać o dziwnych zniknięciach w okolicy Trybecza. To jedno z tych miejsc, które niczym Trójkąt Bermudzki pochłania, pożera ludzi. Czy tak jest w istocie? Igor wraz z Davidem, Mią i Andriejem mieli się o tym przekonać. Historia Igora robi się coraz bardziej gorączkowa, coraz mocniej idzie w absurd, który dla niego jej prawdziwy. Czy to tylko bajania szaleńca czy naprawdę to przeżył?
Nie wiem. Wiem tylko, że ta lektura, zapowiadająca się początkowo na ciężką, nabrała tempa i mnie pochłonęła (pożarła). Wzbudziła irracjonalny strach, który został ze mną nawet po zakończeniu czytania. I pewnie zostanie na długo, pod skórą. Dlatego nie zamierzam wgłębiać się w historię Trybecza i znikających tam ludzi, ale polecam książkę, która pobudza, która wciska się do głowy i nie chce z niej wyjść.
Która straszy tak jak nic innego.






poniedziałek, 30 marca 2020

Aleksandra Rak. Wywiad z autorką.


1. Cześć, Olu, miło mi z Tobą porozmawiać. Powiedz mi, od czego zaczęło się Twoje pisanie?

Hej! Mi też bardzo miło! Od czego to wszystko się zaczęło? Hmm Zawsze miałam dużą wyobraźnię. Ciągle siedzieli obok mnie jacyś wyimaginowani przyjaciele, pamiętam, że to był dzień wolny od szkoły. Moja mama robiła jakieś gruntowne porządki w domu, a ja zaszyłam się w swoim pokoju. I to był impuls… pojawił się bohater, bohater, którego nie chciałam posadzić z innymi na półce, ten domagał się większej uwagi, chciał się wydostać na zewnątrz, wiedziałam, że muszę spisać jego przygody. Miałam trzynaście lat, więc początki nie były imponujące, ale… właśnie tak to się zaczęło :)

2. Jak długo pracujesz jak jedną książką? Jak wygląda proces pisarski?

Trudno powiedzieć. Każda książka jest inna, każda potrzebuje czegoś innego. „Echo” napisałam w tydzień – jego bohaterka nie miała dla mnie tajemnic, później napisałam cały cykl: „Poprowadź mnie”, którego pierwszy tom ma ukazać się w przyszłym półroczu. Całość powstała w dwa miesiące, a liczy w sumie cztery tomy. Obecnie pracuję nad kolejnymi dwoma seriami. Jedna z nim wymaga ode mnie dużego wkładu emocjonalnego, co sprawia, że często od niej odpoczywam, a druga jest na razie spokojna i w takim też tempie się pisze.
Wszystko zależy od tego, jaki to pomysł, czy przyszedł jeden bohater, czy wielu na raz? A może pojawiła się tylko jakaś myśl przewodnia… Czy historia piszę się sama, czy wymaga późniejszego dopracowania – proces pisarski jest piękny w całym swym skomplikowaniu.



3. Co sprawia Ci największą trudność podczas pisania?

Znaleźć czas na pisanie. Dom, dzieci, praca zawodowa, mąż… a pomiędzy tym pisanie. Często piszę późnym wieczorem, rzadko w ciągu dnia, chyba że wpadnę w ciąg pisarski oj to w tedy nie ma szans żeby mnie oderwać.


4. Jakie jest Twoje największe pisarskie marzenie?

Chciałabym, żeby moje powieści podobały się ludziom, żeby czerpali z nich całą gamę emocji, które próbuję skryć na jej kartkach. By były powodem dyskusji, by zapadały w pamięć, a czytelnicy chcieli do nich wracać. Moje największe marzenie spełniło się – wydałam książkę, mam nadzieję, że powyższe pragnienie również doczeka się spełnienia :)

5. Czy masz folder z zaplanowanymi powieściami? Dużo ich jest?

Mam folder „Wydane” – a tam już dwie pozycje, a zaraz trzecia ;), mam folder „Gotowe” – tego tam jest sporo i folder „Książki”, gdzie panuje lekki chaos, ale ogarniam go. Tak naprawdę rozpoczętych projektów mam jeszcze dwa – pozostałe to fragmenty, cytaty, luźne myśli.

6. Kto Cię wspiera w spełnianiu marzeń?

Rodzina – Mąż, Rodzice, Kuzynki, które służą radą, Brat i jego żona. Przyjaciele. Sąsiedzi, którzy śmieją się, że jestem teraz wyjątkowo egzotyczna. Wojowniczki i sporo ludzi z branży pisarskiej.
Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę.

7. Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć swoim czytelnikom?

Tak, że marzenia się spełniają tylko czasami trzeba na nie zaczekać. Mam nadzieję, że odnajdziecie w moim książkach to, czego akurat będziecie potrzebowali.

8. Co lubisz czytać? Masz ulubionego autora?

Oczywiście. Zdecydowanie bardziej preferuję książki obyczajowe, zaczytuję się w Agacie Przybyłek i Annie Ficner-Ogonowskiej, ale czasami sięgam po inne gatunki i zagranicznych autorów.

Szczególne miejsce na mojej półce mają książki Carlosa Ruiza Zafona, to dzięki niemu tak naprawdę pokochałam czytanie książek.

9. Gdzie widzisz się za dziesięć lat?

Mam nadzieję, że na swoim ogródku, piszącą kolejną cudowną powieść :)

Dziękuję za wywiad!




czwartek, 5 marca 2020

Idę po Ciebie, czyli Krwawe więzy


Mafia. Ostatnio dość często wykorzystywany motyw. Nie mój ulubiony, muszę przyznać. Dlatego podchodziłam do Krwawych więzów jak pies do jeża. Z ostrożnością i pewną niechęcią, która wynikała z uprzedzeń.
N.R. Paradise mnie jednak zaskoczyła. Oczywiście w książce odnajdziemy pewien schemat: ona jest pyskata, charakterka i idealnie kształtna, on mroczny, o czarnej duszy i piękny jak młody bóg. I bogaty. I śmiercionośny.
A jednak jest coś, co wyróżnia Krwawe więzy spośród wielu podobnych książek. Między innymi jest to humor. Elena ma cięty język, a jej żarty mnie bawiły. Dobrą robotę robią także postacie poboczne, między innymi bracia Salvatora, świetni goście. Po drugie, akcja prze do przodu w zawrotnym tempie. Nie można się nudzić, chociaż nie jest to też książka, która gna na łeb na szyję, nie dając wytchnienia. Jest w odpowiedni sposób wyważona, co bardzo mi się podobało.
Na pewno na plus można zaliczyć postacie. Mimo że nieco schematyczne, jak już wspomniałam, to jednak wyróżniające się charakterem, postawą, różniące się od siebie - nie wszyscy są pisani na jedno kopyto i to ogromna zaleta. Każdy z braci ma inny charakter, to doskonale widać. Podobnie Olivia różni się od Eleny, nie są swoimi kalkami. Każda postać ma wady i zalety, ma swoją historię i wariactwa.
Przygody głównych bohaterów i wplatany między nie rozwój ich relacji, zapewniają rozrywkę i chwilę odpoczynku. Jako czytelnicy możemy przenieść się do niebezpiecznego świata, w którym rządzą pieniądze, gdzie liczy się władza i szacunek. Elena musi się odnaleźć, ale jej niewyparzony język i temperament na pewno w tym nie pomagają. Salvator też okazuje się kimś innym, niż na początku zakładaliśmy. A kto jest ich głównym wrogiem zaskoczyło mnie totalnie. Świetne zwroty akcji, twisty, po których zostajemy z szeroko otwartymi ustami.
Mogłabym się przyczepić do kilku szczegółów, jednak myślę, że nie jest to konieczne. O tym pogadam sobie z autorką prywatnie ;)
Polecam Krwawe więzy lubiącym tego typu literaturę. Będziecie się świetnie bawić, ponieważ N.R. Paradise przemyślała akcję dokładnie i wrzuciła swoich bohaterów w niezłe tarapaty. Czekam z niecierpliwością na tom numer dwa i mam nadzieję, że będzie dotyczyć Dantego. I że trzeci będzie o Antonio…

sobota, 15 lutego 2020

Wywiad z Alicją Wlazło :)





Alicja Wlazło to petarda. Tej kobiety nie da się zatrzymać. Jest elegancka niczym szampan, posiada mnóstwo energii, jak Supernova, pracowita jak mrówka, szczera i zabawna. Uwielbiam nasze rozmowy o wszystkim, szczególnie o pisarstwie, dlatego chciałabym się z Wami podzielić jedną z naszych dyskusji.

1. Cześć. W zeszłym roku wydałaś Mrok – swoją pierwszą książkę. Kiedy kolejna? Czy masz długoterminowy plan na wydawanie?

Cześć! Tak, w zeszłym roku udało mi się zadebiutować powieścią fantastyczną o tytule „Mrok”, pierwszą księgą z cyklu „Zaprzysiężeni”. Kolejną, jak nietrudno się domyślić, będzie kontynuacja tej historii. „Iskra”, księga druga, ukaże się w lutym tego roku również w wydawnictwie Inanna. Jednak nie będzie to jedyna książka mojego autorstwa, która ukaże się w tym roku. Następny w kolejce jest romans sensacyjny „Nim nadejdzie świt”, który ukaże się nakładem wydawnictwa Inanna. A co do długoterminowych planów, czasem się zastanawiam, czy starczy mi czasu na spisanie wszystkich pomysłów ;)

2. Jestem ciekawa, skąd u Ciebie pomysły. Co Cię inspiruje, co nakręca?

Jak dla mnie to jest jedno z cięższych pytań, ponieważ one po prostu do mnie przychodzą. Zazwyczaj nie czerpię z codzienności, choć zdarzy się od tego jeden czy dwa wyjątki, a z jednej małej scenki, która pojawi się w mojej wyobraźni jestem w stanie stworzyć trylogię. Nowe pomysły często nawiedzają mnie również we śnie, gdzie sama odgrywam główne role, przez co zdarza mi się czuć to samo, co bohaterowie.

Czasem inspiruje mnie piękno, muzyka, natura. A czasem wystarczy błysk światła oraz obrazy, które następują po nim w moim umyśle.

3. Jakie są priorytety w Twoim życiu? Czy pisanie znajduje się na szczycie listy? Jak się czujesz, kiedy nie piszesz?

Oczywiście, że pisanie znajduje się na podium, jednak najważniejsza jest dla mnie rodzina. Wiem, że bez mojego męża i synków pisanie nie sprawiałoby mi takiej frajdy, jaką sprawia teraz

Jak się czuję, gdy nie piszę… To zależy. Jeśli na przykład nie piszę z wyboru to zazwyczaj jest okej, a gdy odpoczywam czy spędzam czas z rodziną to jest super! Zdarzają się jednak momenty, że mimo iż chcę pisać, zwyczajnie nie mam ku temu sposobności. I wtedy zazwyczaj zaczynam się irytować. Choć muszę powiedzieć, że odkąd podkręciłam tempo pisania coraz mniej mi to przeszkadza, ponieważ wiem, że jestem w stanie wszystko nadrobić. Nauczyłam się siebie jako pisarza, co wiele ułatwia.

4. Łączysz pracę zawodową z pisaniem, prowadzeniem domu i rodziną. Betujesz, piszesz poezję, tworzysz bloga, jesteś redaktorem. Jak znajdujesz czas, żeby to wszystko połączyć?

Nie znajduję czasu, a raczej staram się wykorzystywać go najpełniej jak się da, a do tego każdego dnia poszerzam granice własnych możliwości nieco bardziej. W dodatku, mimo tego, co może wydawać się na pierwszy rzut oka, im więcej biorę na siebie obowiązków, tym prościej jest mi zagospodarować czasem – bo po prostu nie trwonię go na niepotrzebne rzeczy. Jednak warunkiem, by tak napięty grafik, jaki mam teraz, wypalił jest zachowanie równowagi pomiędzy pracą, a odpoczynkiem.

5. Czy jest pisarz, którego cenisz i z którym chciałabyś się spotkać? Porozmawiać?

Jakbyś zapytała mnie o to pół roku temu, to odpowiedź z pewnością byłaby inna, lecz dzisiaj odpowiem, że jest to Remigiusz Mróz. Jest naprawdę wiele rzeczy, o które chciałabym go spytać, jeżeli chodzi o pisanie, a także promocję czy współpracę z wydawnictwami.

6. A jak oceniasz środowisko pisarskie? Czy jest to miejsce pełne wzajemnego wsparcia czy wręcz przeciwnie? Znajdujesz w nim osoby godne zaufania, pisarskich przyjaciół czy raczej jesteś samotnikiem wśród utalentowanych?

Daleko mi do samotnika! (śmiech) A jeżeli chodzi o pisarzy, których spotykam na swojej drodze, to naprawdę nie mogę powiedzieć o nich złego słowa. Kiedy tylko mam jakiś problem z daną powieścią, rozdziałem, zdaniem, wiem, że mogę się do nich zgłosić o pomoc czy radę. Co więcej pocieszająca jest również świadomość, że nie tylko ja przechodzę przez to wszystko, a musicie wiedzieć, że pisanie nie jest najprostszą rzeczą na świecie. Dobrze jest mieć wsparcie.


7. Opowiedz mi o istotach, które mieszkają w Tobie. Pomagają Ci w pisaniu, czy wręcz przeciwnie?

Ach, rzeczywiście w mojej głowie jest dość tłoczno! Jednak wszyscy bardzo mi pomagają na pisarskiej drodze. Po pierwsze siedzą w niej Artysta – wariat, który odpowiada głównie za proces tworzenia pierwszych szkiców; Rzemieślnik – który odwala największą robotę podczas prac redakcyjnych, a tych, odnoszę wrażenie, z dnia na dzień przybywa; Planista – zajmuje się planowaniem wszelkiego typu, a przynajmniej próbuje, gdyż przy pozostałej dwójce ciężko zostać usłyszanym. Jest jeszcze Wena, dzięki której wszystko się zaczęło.

8. Największe marzenie?

Chyba niezmienne od kilku lat – po pierwsze, by moja rodzina zawsze była szczęśliwa i zdrowa, a po drugie, aby udało mi się napisać i wydać wszystkie powieści, na których pomysły przyszły do mnie do tej pory.

9. I ostatnie, najważniejsze pytanie: jaki masz plan podbicia kosmosu :D?

Robić swoje, nie zatrzymywać się i dalej cieszyć się, że sięgam po marzenia. Bo bez radości na nic mi kosmos.

Dziękuję!

środa, 5 lutego 2020

Matylda, Ilka i jałówka, czyli komedia w wykonaniu Bożeny Mazalik.


Przyznam, że nie lubię kryminałów. Komedii kryminalnych też nie, może nawet bardziej. Nie spotkałam się jeszcze z tekstem, przy którym płakałabym ze śmiechu. Może to moja wina, mam dość specyficzne poczucie humoru ;), ale może to też wina książek, po które sięgałam. Dlaczego więc Kryminalne przypadki Matyldy? Po pierwsze ujęła mnie okładka, jest energetyczna i zachęcająca. Po drugie znam teksty Bożeny i wiem, że potrafi kobieta pisać. Dlatego dałam szansę gatunkowi, w którym nigdy się chyba nie odnajdę.
Jeżeli miałabym ocenić Matyldę jako komedię, powiedziałabym nie. Nie chichrałam się jak szalona (a na to miałam nadzieję), choć kilka momentów wywołało uśmiech, nie przeczę. Ilka jest cudowna i to ona stanowiła zabawny element, jeżeli można tak powiedzieć o bohaterce. Jeżeli jednak miałabym oceniać Kryminalne przypadki jako powieść, jestem na tak. Bożena stworzyła świetny klimat: dworek, mroczną pogodę, tajemniczą jałówkę i pełno trupów (to ostatnie lubię). I zagadkę, którą trzeba rozsupłać, choć to niełatwe.
Bohaterowie są całkowicie różni, widać, że zostali stworzeni od podstaw i solidnie. Matylda jest specyficzna, nieco irytująca (to dobrze! Wzbudza emocje), totalnie nieposłuszna (przez co pakuje się w tarapaty), ale sympatyczna. Ilka, jej przyjaciółka, od razu skradła mi serce. To taki typ, jaki lubię. No i jest psychiatrą, co nieco tłumaczy jej przyjaźń z Matyldą ;) Jest też komisarz Mleczko… Mogłabym o nim pisać godzinami, to taki bohater, który fascynuje, facet, którego chciałoby się spotkać na żywo (nie dziwię się, że Bożena stworzyła takie cudo, sama bym tak chciała!)
Bożena ma bardzo dobry styl, wydaje się, że każde słowo jest na swoim miejscu, to przyjemne, kiedy czyta się tak dobrze napisaną powieść. A ostatnio to rzadkość. Całość jest spójna, zagadka zostaje rozwiązana w logiczny sposób i miałam wiele frajdy, celując w winnego. Kryminalne przypadki Matyldy to świetna powieść na długie zimowe wieczory (chociaż czyta się zdecydowanie zbyt szybko!) Polecam z czystym sumieniem każdemu wielbicielowi komedii kryminalnych.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Mrok we krwi. Paweł Kopijer.

Dawno mnie nie było. Ostatnie dwa miesiące roku okazały się dość ciężkie, obfitujące w choroby, ale na horyzoncie widać już poprawę, także wracam, szczególnie że w łapki wpadła mi interesująca książka, którą pochłonęłam w chwilę dosłownie. Aż żałuję, że nie mam od razu dwóch kolejnych tomów, bo teraz mnie gryzie ciekawość.
Paweł Kopijer stworzył interesujący, wciągający świat, w powieści przedstawiony w sposób wystarczający, by się połapać w panujących w nim zwyczajach. Fabuła jest nakreślona dokładnie, akcja jest dynamiczna, nie sposób się nudzić, a losy bohaterów szybko zaczęły mnie obchodzić.


Już sama okładka (w dwóch wersjach, jednak mnie podoba się pierwotna) przyciąga wzrok, jest odważna i nieco myląca, ponieważ naga kobieta w wodzie (zupełnie nie rozumiem oburzenia, naprawdę) niewiele ma wspólnego z tym, co dzieje się na kartach powieści. A dzieje się, ponieważ po śmierci króla - Reingarda - na kontynencie Elise zmienia się stary porządek, a jak wiadomo to zawsze prowadzi do chaosu. Pogłębia się wojna domowa i na jaw wychodzą knucia maga mroku.
Główną bohaterką staje się Skra, która chciała być zwykłym magiem, jednak bogowie światła mieli dla niej inny plan. To pociąga za sobą wiele przygód. Poznajemy też Norana, który nie jest zwykłym człowiekiem, ale o tym przekonacie się, czytając.
Oprócz tych dwóch, czytelnik ma szansę poznać także innych bohaterów. Są to postacie różnorodne, ciekawe, zapadające w pamięć. Nie zdradzę Wam, kto jest moim ulubionym, bo on oczywiście ginie, ale cii… Paweł wykreował postacie na tyle charakterystyczne, że siedzą mi w głowie do teraz, a czytać skończyłam już jakiś czas temu. Już samo to jest dowodem, że ich pokochałam. I aż drżę, co Autor wymyślił dla nich w kolejnych tomach.
Świat jest wykreowany dobrze, chociaż nie pogniewałabym się, gdybym znalazła w nim więcej szczegółów, ponieważ lubię całkowicie zagłębić się w nowe miejsce i poznać je od każdej strony. Jednak nawet bez tego rzeczywistość, w której znalazłam się jako czytelnik, stała się dla mnie interesująca, zasady działania magii i polityka są jasne i przejrzyste. Typowo fantastyczny świat, dobrze wykreowany.
"Mrok we krwi" to powieść droga. Bohaterowie, wędrując, uczą się, poznają siebie nawzajem, spotykają ludzi i natrafiają na przeszkody, które muszą pokonać. Akcja jest wartka i żadna część książki mnie nie znudziła, nie trafiłam na przydługie opisy czy sceny, które określiłabym jako ciągnące się. Nie. Tu wszystko jest wyważone, w odpowiedniej ilości, choć oczywiście jak na mój gust książka jest za krótka… ale ja często tak mam, kiedy polubię jakąś powieść. Zresztą większość książek ma zbyt mało stron, prawda?
Wracając do powieści Pawła, jestem zaskoczona, że jest taka dobra. Po opiniach na forach, nie sądziłam, że trafi mi się perełka. W porównaniu do kilku książek polskich autorów, ta naprawdę wyróżnia się na ich tle i mogę ją polecić z czystym sumieniem. Dobrze napisana, poprawnym stylem, bez większych błędów, a to naprawdę jest coś. Zarówno bohaterowie pierwszo- jak i drugoplanowi mocno zachodzą czytelnikowi za skórę, a historia pozostaje w głowie, co chyba jest najlepszą rekomendacją, jaką mogę dać.
Oceniam wysoko i czekam na kolejny tom z niecierpliwością!

piątek, 1 listopada 2019

Chwila zadumy…

Pierwszy listopada to dzień wyjątkowy pod wieloma względami. Co wrażliwsi ludzie wyczuwają duchy, które odwiedzają swoich bliskich. Na cmentarzach roi się od ludzi, przy grobach palą się znicze, płyty ozdabiają stroiki z kwiatów. Niektórzy idą na cmentarz rano i później drugi raz wieczorem. Obowiązek trzeba spełnić. Zastanawiam się, ilu z tych pielgrzymów myśli o swoich zmarłych na co dzień? Ilu trzyma w garści wspomnienia i nie pozwala spocząć bliskiemu w spokoju. Mnie przez wiele lat gnębiła śmierć babci - jedyna tak bardzo bolesna, niespodziewana, traumatyczna. Dopiero gdy zaczęłam czytać o duszach, dowiedziałam się, że zmarłego należy uwolnić. Pozwolić mu odejść, aby mógł zrobić to naprawdę. Kiedy dręczymy się czyimś odejściem, trzymamy go na Ziemi. Poczułam ulgę, gdy puściłam babcię wolno. Teraz mogę myśleć o niej w inny sposób, a ból zniknął. Przecież tam, za przejściem, czeka na nas coś zupełnie innego. Nie wierzę w całkowitą śmierć, w pustkę. Nie do końca wierzę też w takie standardowe, katolickie Niebo. Uważam, że jesteśmy energią, która wraca do kosmosu. Jednak to są młode przemyślenia, dopiero raczkuję w temacie, a więc nie będę się rozpisywać.
Pierwszy listopada to mój ulubiony dzień w roku. Lubię ten miesiąc, ma taką piękną nazwę. Pojawiają się pierwsze przymrozki. Szybko robi się ciemno, wieje wiatr i pada deszcz. Czuję też, że tego dnia nie jesteśmy sami. Światy przenikają się, w powietrzu unosi się magia. Ludzie, którzy odwiedzają cmentarze, emanują pewną specyficzną energią, powołują w rozmowach do życia swoich zmarłych - chociaż na chwilę, znów pozwalają im żyć.
To piękne.

środa, 23 października 2019

Jak nie zwariować…?

UWAGA!!! Przed przeczytaniem książki skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą w celu sprawdzenia obecności poczucia humoru. Użycie lektury na własne ryzyko grozi obrazą majestatu (jeśli nie posiadasz wspomnianego) albo śmiercią ze śmiechu (jeśli jest ono na właściwym miejscu). Mężczyźni powinni podejść do lektury, łyknąwszy wcześniej nervosol.


Poradnik Marleny Rytel "Jak przeżyć trudne chwile i nie zwariować" to ciekawa pozycja. Pisana z przymrużeniem oka, dowcipna (jak sama autorka), ale jednak przemycająca pod warstwą humoru interesujące treści. Marlena pokazuje nam kawałek swojego życia, przedstawia siebie z nutą ironii, pokazuje nie idealność wszystkich matek na świecie. Pozwala nam poczuć się w tym tekście swojsko, bo w pewnych opisanych sytuacjach na pewno wiele z nas odnajdzie cząstkę siebie. No bo któż nie zapomniał ubrać dziecku butów w zimowy czas? Mnie się zdarzyło. Marlenie również :D 
Tak samo jak każda matka zna, przechodzące do legendy, zebrania szkolne. Tam to się dopiero dzieje. Marlena daje dobrą radę - bez względu na wszystko zawsze broń swojego dziecka. Dlaczego? Choćby dlatego, że jest twoje ;)

Jednak "Jak przeżyć trudne chwile i nie zwariować" to coś więcej niż anegdoty wyciskające łzy z oczu. Autorka pisze o rozstaniu, o podejściu do mężczyzn, dzieci, wychowania. Pozornie lekki ton przekazuje dużo życiowych prawd i pozwala wyciągnąć wnioski, a nawet się czegoś nauczyć. Wszystko zależy od nas. Marlena mądrze prawi, dlatego polecam każdemu, kto zmaga się z codziennością - czy rozstał się z partnerem, czy nie; czy posiada dzieci, czy nie. Każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie.

Marlena pisze również o bardzo ważnej rzeczy, o której niewiele matek mówi: każdy potrzebuje czasu dla siebie i tylko ze sobą. Szczególnie kobiety posiadające dzieci. We fragmencie czytamy: "Raz w roku, dokładnie w dzień moich urodzin, brałam wolny dzień w pracy i spędzałam go wyłącznie we własnym towarzystwie. To była moja chwila (…) Jeśli nie chcesz skończyć z ciężką depresją lub w szpitalu dla obłąkanych - wygospodaruj podobną chwilę" I to jest najlepsza rada dla matek, jaką przeczytałam w ostatnim czasie! A takich perełek znajdziecie w tekście więcej.

Książkę Marleny można kupić u niej na stronie:
https://www.facebook.com/marlenarytel/
Przedsprzedaż rusza pod koniec pierwszego tygodnia listopada. Później książkę będzie można dostać również w księgarniach.


wtorek, 15 października 2019

Dzieci, których nigdy nie było…

Piętnastego października obchodzimy Dzień Pamięci Dzieci Nienarodzonych i Zmarłych. Święto najbardziej bolesne ze wszystkich, dotykające wiele par, ale jednak przede wszystkim matki. Nie jest łatwo stracić ciążę, bez względu na to, ile tygodni miała. Istnieją kobiety - heroski, które rodzą martwe dzieci w bardzo wysokiej ciąży. Wiele traci dzieciątka wcześnie, na początku ciąży, jednak jest to równie bolesne. Tego bólu nie da się mierzyć w żaden sposób, nie można go zdefiniować, ubrać w słowa, odczuć - jeśli się tego nie przeżyło.
Ciężko jest czekać na dziecko, które nie może się począć, choć starania trwają wiele miesięcy. Kiedy na teście pokazują się dwie kreski, przerażenie miesza się z radością. Około czterdzieści tygodni wyczekiwania, marzeń, bolących pleców, niewygodnego spania (szczególnie pod koniec). I nadzieja. Ona zawsze jest największa. Kiedy tracimy coś tak cennego jak życie, serce rozsypuje się na kawałki. Pamiętam moment, w którym coś we mnie pękło, ot tak. Zdenerwowałam się wtedy na syna, nie potrafiłam opanować emocji i coś strzeliło. Czułam to. W łazience znalazłam na majtkach krew.
Wtedy zaczęłam krzyczeć.
Spotkałam się z wieloma reakcjami. Przecież to dziecko mogło być chore, prawda? Więc chyba lepiej, że odeszło. Tak miało być, widocznie to nie jego czas. Zajdziesz w kolejną ciążę, spokojnie, skoro raz ci się udało. Tak wcześnie to nawet nie poczułaś, że jesteś w ciąży, więc skąd ta panika? Wiele słów, które miały różne znaczenie, ale które nie pomagały. Czułam się zawieszona w próżni, kiedy lekarze robili wywiad, kiedy badali mnie beznamiętnie i zlecili czyszczenie. Czułam się samotna, kiedy siedziałam w sali szpitalnej i czekałam na zabieg, kiedy "rodziłam" moje dziecko do ubikacji, jeszcze przed operacją.
Nie myślałam później wiele. Starałam się nie analizować, żyć dalej, ale myślę, że trzeba przyjąć to dziecko. Powiedzieć wprost, że było. Istniało, chociaż tak krótko. Pozwolić mu żyć w pamięci, włączyć je do rodziny. Pamiętać.
Piętnasty października to dzień szczególny dla wielu kobiet, mężczyzn, rodzin. Wśród nas są anioły, które nigdy się nie narodziły - tak często mówią o nich rodzice. Przeżywamy szczególny rodzaj tęsknoty. Wyobrażamy sobie, co by było, gdyby… Możemy tworzyć całe scenariusze, snuć opowieści o życiu, które nigdy nie miało szansy się rozwinąć. Pozwalajmy sobie na to. Każdy przeżywa żałobę na swój własny sposób. Ważne, aby czuć wsparcie. I zrozumienie.

środa, 9 października 2019

Przecież to tylko… dołek.

Jesień to depresyjny czas i wiele osób narzeka wtedy na spadek formy i samopoczucia. Osobiście uwielbiam ten czas, chmury, wiatr, kolorowe liście, mgła i przymrozki napełniają mnie energią (tak, wiem, dziwna jestem :) ). Przychodzi jednak czas, bez względu na pogodę, że jest ciężko. Uruchamiają się traumy z dzieciństwa, poczucie osamotnienia, smutek. Nieokreślony. Drażniący. Nie do przeskoczenia.

W takim momencie często do tej pory słyszałam: "ZNOWU masz doła, dałabyś se spokój"; "Ileż można jęczeć, nie szkoda ci życia?"; "O co ci chodzi, jesteś zdrowa, nie musisz pracować, masz, co chcesz, weź się, kurwa, ogarnij". Naprawdę? Niektórzy nie rozumieją, że depresja i stany depresyjne (ja nie jestem chora, przyznaję, ale miewam epizody) to ciężka choroba. Spacer w tym wypadku nie pomoże, cudowne uzdrowienie nie nastąpi poprzez wypad z przyjaciółką na miasto, nie uleczy cię dobry seks. I chociaż z doświadczenia wiem, jak radzić sobie z dołkami, to jednak zdaję sobie sprawę, że obok są osoby mocno cierpiące. Wiem, że życie ich boli, tak bardzo, że nie mają ochoty żyć. Śmierć, mimo że taka ostateczna, wydaje się kusząca. Rozumiem to. Czuję.
Bliscy osób, które popełniły samobójstwo, często mówią, że nie widzieli sygnałów. A może należeli do grupy, która bagatelizuje złe samopoczucie? Przyjrzyjcie się bliskim. Rozmawiajcie! Odpowiednio zadane pytania potrafią wyciągnąć na światło dzienne nawet najczarniejsze myśli. A jeśli coś was niepokoi - reagujcie!
Czy myślałam o śmierci, samobójstwie? Wielokrotnie, jednak z pewnych znanych mi tylko względów, tego nie zrobię. Chociaż… Teraz tak myślę, ale nie wiem, co będzie w przyszłości. Na razie walczę z tym, co powoduje te stany. Szukam przyczyn złego samopoczucia, dbam o czystość głowy i ciała. Wypatruję ścieżek rozwoju. A dołki mimo to wracają… To normalne. Życie to sinusoida, raz jest dobrze, raz źle. Trzeba jednak mówić głośno o słabszym samopoczuciu. Prosić o pomoc - co dla mnie jest trudne, bo przecież silna babka, cholera; bo jak to pokazać słabość; bo zostaniesz sama… I tak, bywa że niektórzy mnie olewają, bo nie chce im się słuchać o problemach, o niestworzonych historiach pączkujących mi w głowie, o emocjach, które muszą się wylać łzami. I ja to szanuję. Rozumiem. Chociaż to boli.
Ale też pojawiają się przy mnie osoby, które wspierają mnie dobrym słowem, chociaż może nie rozumieją moich rozterek i dołków. Moich stanów emocjonalnych. Ale są. A obecność w takiej chwili, pytanie: jak się czujesz, co mogę zrobić, są na wagę złota. Dziękuję!
Obserwujcie najbliższych - dzieci, partnerów, przyjaciół. Niech nie zwiedzie was uśmiech - on czasami jest fałszywy. A przecież życie jest bezcenne, prawda…?

sobota, 28 września 2019

Matką być…

Przeczytałam dzisiaj tekst na temat tego, że kobieta może pozwolić sobie na bycie nieidealną i krzyczeć na dziecko. Albo dać mu płatki z mlekiem na obiad. Albo odpowiedzieć "w dupie" na pytanie dziecka "gdzie jesteś, mamo?". I wiele innych bzdur. Później natknęłam się na tekst: "co robić, kiedy bycie mamą nie jest tak kolorowe, jak mówili". Kto mówił, ja się pytam? Bo ostatnio to czytam tylko o tym, jakie to uciążliwe, okropne, złe i niefajne. I że lepiej to umrzeć niż wychowywać dziecko, nie mówiąc o dzieciach w liczbie mnogiej.
Wkurza mnie to.
Większość z tego, co czytam, to wierutne bzdury. Mam dwójkę dzieci i świetnie sobie radzę. Ale wiecie, jak bardzo wkurza innych, gdy o tym mówię? Bo przecież rodzicielstwo to ciężki kawał chleba. To wizyta w toalecie z dzieckiem przy cycku i wiecznie zimna kawa, to nieumyte przez tydzień włosy i wory pod oczami. Bo przecież przy dziecku nie można gotować ani sprzątać, nie mówiąc o realizowaniu swojej pasji. O, i te żarty, że jak urodzi się dziecko to wyjście do Biedronki jest dla matki jak wakacje.
No. Nie.
Litości, ludzie!
Wiadomo, że macierzyństwo to nie ścieżka usłana różami, ale jeśli świadomie decydujesz się na potomka, to chyba zdajesz sobie sprawę, z czym to się je? Masz wokół młode matki, możesz poobserwować, poczytać, dowiedzieć się, czy to dla ciebie, czy udźwigniesz. Musisz liczyć się, że dorwie cię depresja poporodowa, bo to może się zdarzyć, ale ją można skutecznie leczyć. Że nie prześpisz nocy, bo dziecko będzie bolał brzuch, dostanie gorączki albo kaszlu. Oczywistym jest, że to wymaga wysiłku, poświęcenia i cierpliwości. No ale chyba decydując się, wszystko to wiesz, prawda?
Poza tym, nie jesteś nigdy sama, matko cierpiętnico. Masz męża albo partnera. A jeśli nie masz, to posiadasz przyjaciół. Rodzinę. Dziadków twojego syna bądź córki. Ale nawet jeśli nie to wszystko da się zorganizować w taki sposób, by działało.
Matka nie musi się poświęcać, nie musi cierpieć w milczeniu (albo i nie) i rezygnować ze wszystkiego w imię tego, co najważniejsze. Najważniejsza jesteś Ty, kobieto. Tworzysz rodzinę na równi z mężczyzną i dziećmi, musisz również zadbać o siebie. Ktoś powiedział, że szczęśliwa matka, to szczęśliwe dzieci i nie ma większej prawdy ponad to. Nikt nie każe ci być idealnym. Ludzi tak naprawdę nie obchodzi, czy masz kurz na półkach i czy codziennie myjesz podłogi. Ale twoje dzieci obchodzi, czy jesteś w stanie dać im miłość. Czy możesz im pokazać, jak się żyje naprawdę (nie wegetuje, jeżdżąc na szmacie i podając wszystkim wszystko pod nos, a wieczorem padając ze zmęczenia).  Klucz to szczęścia tkwi w tobie. Po prostu.
To nie dzieci są winne, że coś ci się nie udało. To nie mąż doprowadził do rozwodu. To nie otoczenie odpowiada za to, że codziennie marnujesz życie, wmawiając sobie, że kiedyś… że może za chwilę… za rok… miesiąc… od poniedziałku. To ty. Pozwól sobie na nie-idealność, ale nie w takim wydaniu, o jakim czytałam dziś rano. Niech to nie będzie krzyk, niech to nie będzie udawanie, że cię nie ma, chowanie się w łazience i płacz w ukryciu. Niech to będzie odpuszczenie tego, co nie ma znaczenia, niech to będzie czas dla siebie. Niech to będą emocje, do których każdy z nas ma prawo. Niech to będzie prośba o pomoc, dzielenie się obowiązkami i wychowywanie dzieci, które są samodzielne.
Poukładaj sobie w głowie priorytety, kobieto! Siebie postaw na pierwszym miejscu. Wtedy wszystko się ułoży. Bo skoro ty będziesz się czuć dobrze ze sobą, twoi bliscy również będą się tak z tobą czuć.
Mówię z doświadczenia ;)

poniedziałek, 16 września 2019

Jesień… Moja jesień.















Lato odchodzi, kończy się czas upałów, dni wypełnionych lepkim oczekiwaniem na wieczór, kiedy będzie nieco chłodniej. Zachody słońca dawały nadzieję, że po zmroku można będzie odetchnąć, siąść na balkonie i zapatrzeć się w gwiazdy. Nie lubię lata, choć staram się głośno nie narzekać. Kocham za to jesień w każdej postaci, nawet, a może szczególnie, tej listopadowej. Uwielbiam obserwować zmieniające się na drzewach kolory, jesień bogata jest w barwy, we mgle konary drzew stają się albo rozmyte, albo wręcz przeciwnie - ostre i czarne. Po niebie płyną chmury, których kształty przywodzą na myśl coś nieuchwytnego, coś tak pięknego jak klucze ptaków odlatujących z kraju. Pojawia się nostalgia za tym, co minione (może dlatego jesienią obchodzimy święto zmarłych?), ale też nadzieja, że wszystko się odradza. Ten smutek, nieuchwytny, ale potrzebny, pomaga czuć wdzięczność do tego, co mamy. Większa część roku za nami, możemy spojrzeć, czy nasze cele zostaną zrealizowane i zmobilizować się. Ochłodzenie daje siłę, by ruszyć. Kiedy nie roztapiam się przy każdym kroku i mogę założyć ciepły sweter, czuję, że mogę wszystko. Bo w jesieni jest energia, którą mało kto dostrzega. A ja czerpię pełnymi garściami, korzystam, czytam, inspiruję się, chodzę na spacery. Dopiero teraz, po miesiącach upałów, znów mi się chce. To mój czas. A Twój?
Moim ulubionym miesiącem jest listopad, może też nieco z przekory, bo mało kto go lubi. A dla mnie to czas ciemności, zwałów chmur blisko nad głową, deszczu, mokrych liści na chodnikach i oczekiwania na świąteczny grudzień. To czas, kiedy obchodzimy Wszystkich Świętych, moje ulubione święto w roku. Na cmentarzach króluje magia, migają światła, a zmarli znów są blisko, prawie że na wyciągnięcie ręki. Wyczuwam ich energię. Wspominam. Modlę się. Nie pozwalam zapomnieć. Myślę o przemijaniu. O tym, że oni JUŻ WIEDZĄ. To przerażające, ale jednocześnie fascynujące. Bo kto z nas nie myśli o śmierci? Kto nie chciałby rozwiązać tej odwiecznej zagadki…
Jesień ma zapach palonych liści. Słychać ją w szelestach liści pod stopami. Widać w kolorowych bukietach. Czuć w kasztanach schowanych do kieszeni.
Kocham jesień.

Tirza, która na długo pozostaje w głowie!

Mimo że czytać skończyłam już kilka dni temu, Tirza nie chce mi wyjść z myśli. Książka Arnona Grunberga wciska się w głowę...